|
Fot. Tomasz Fisiak |
Piotrkowska
to nie tylko ulica sieciówek z kebabem, burgerowni, lokali w stylu
wódka i zakąska za 4 złote czy hipsterskich klubokawiarni. Jeśli
uważnie się szuka, można znaleźć pojedyncze restauracje z
domowym jedzeniem i bary mleczne. Taką kombinacją baru mlecznego i
restauracji rodzinnej jest Delfin, wciśnięty w sam koniec podwórza
kamienicy przy Piotrkowskiej 20. Miejsce całkowicie niekomercyjne,
trochę na uboczu, serwujące tradycyjne polskie dania w niskiej
cenie. Ideał? Tak mogłoby się wydawać. Niestety, moja wizyta
wykazała kilka poważnych mankamentów.
Do
Delfina wybrałem się w towarzystwie Agentki J. Wiadomo, w grupie
raźniej i można więcej spróbować. A w przypadku tej konkretnej
wizyty obecność J. uratowała mi życie :-).
Czemu? O tym już za moment.
|
Fot. Tomasz Fisiak |
Tradycyjnie
zacznę od wystroju. W bistro panuje atmosfera rodem z baru
mlecznego, ale takiego o wyższym standardzie. Zamówienia składa
się przy ladzie, obok której stoją koszyczki ze sztućcami oraz
stolik z surówkami. Wnętrza wypełniają retro meble, a do tego
lustra w złoconych ramach, dyndające tu i ówdzie szmaciane lalki,
olejne obrazy, wazony z kwiatami. A na deser pianino. Z czystością
bywa różnie – po naszym stoliku walały się resztki tartej
marchewki, a do krzesła się przykleiłem – prawdopodobnie
poprzedni klient jadł całym sobą. Ciężko było opłukać dłonie
w łazience, gdyż nie działało światło i ciężko było znaleźć
umywalkę. Miałem zatem nadzieję, że Delfin zrehabilituje się
jedzeniem, ale i tu trafiłem na miny.
|
Fot. Tomasz Fisiak |
Na
dzień dobry z J. wzięliśmy do picia kompot ze śliwek. Intensywnie
śliwkowy, zdrowo doprawiony cynamonem, ale, niestety, zabójczo
słodki. Wkrótce potem miła pani z obsługi przyniosła nam zupy.
J. testowała botwinkę, ja – rosół po żydowsku. Rosół
pierwsza klasa – makaron chyba nie był domowy, ale w niczym to nie
przeszkadzało. Zupa miała bardzo delikatny smak, a wyrazistości
nadawały jej pulpety mięsne, plasterki marchwi, zielona pietruszka
i fasola jaś. Zachwycony spałaszowałem całą porcję i ze
smutkiem patrzyłem na J. męczącą się ze swoją botwinką.
Faktycznie, specyficzny kwaśny posmak mógł popsuć apetyt. A do
tego J. skarżyła się na nadmiar śmietany w zupie. Jak się potem
okazało, śmietana odegrała główną rolę przy drugim daniu. Rolę
czarnego charakteru.
W
ogromnej ilości słodkiej śmietany pływały zamówione przeze mnie
knedle ze śliwkami. Liczyłem na same knedle, ewentualnie polane
tylko bułeczką z masłem, więc przeżyłem niemiłe zaskoczenie.
Po rozkrojeniu knedli szok był tym większy – zamiast śliwek w
środku znalazły się truskawki. J. skomentowała, że w kuchni
pomylono mrożonki ;). Ponieważ hurtowe ilości słono-słodkiej
kremówki skutecznie mnie zniechęciły do knedli, J.
wspaniałomyślnie zgodziła się na wymianę. Tym sposobem
przehandlowałem knedle na placki ziemniaczane z łososiem i, a
jakże, śmietaną. Na szczęście kleksy ze śmietany można było
usunąć i podłubać w plackach i rybie. Łosoś bardzo smaczny,
placki również. Co cieszy, nie miały typowego posmaku tłuszczu i
w nim nie pływały. Co do knedli – J. nie miała zastrzeżeń do
ciasta, ale nie przekonał jej słonawy smak farszu (truskawki i sól
– skądinąd niebanalne zestawienie).
|
Fot. Tomasz Fisiak |
Po
takim drugim daniu deser postanowiliśmy jednak zjeść gdzieś
indziej, choć to, co serwowano tego dnia w Delfinie zapowiadało się
ciekawie – kruche ciastka ze śliwką ze jedyne 3 złote za sztukę.
W
trakcie obiadu przyglądałem się uważnie gościom bistro.
Klientelę Delfina stanowią przede wszystkim ludzie starsi, zapewne
mieszkańcy okolicznych kamienic, ale także pracownicy firm
ulokowanych przy Próchnika czy Rewolucji. Średnia wieku klientów i
kucharek na pewno wpływa na dobór i sposób przygotowania potraw.
Stąd prawdopodobnie ta wszechobecność śmietany.
Tytułem
podsumowania –nie była to moja pierwsza wizyta w Delfinie, ale tym
razem wyszedłem
stamtąd rozczarowany. Wciąż jednak uważam, że
takich miejsc jest zdecydowanie za mało, nie tylko przy
Piotrkowskiej, ale w Łodzi w ogóle. Takich miejsc, czyli
przytulnych knajpek, gdzie można zjeść prawdziwe domowe jedzenie,
nie wydając przy tym majątku. Ceny w bistro sprzyjają studentom i
emerytom – zupy kosztują od 5 do 8 złotych, drugie dania to
wydatek rzędu 10-15 złotych, szklanka kompotu 2 złote, desery 3-5
złotych. Fanatykom funkcjonalności a la IKEA i konsumentom kuchni
molekularnej Delfina nie polecam, ale myślę, że warto się tam
przejść, choćby w ramach eksperymentu. Kilka dobrych rad dla
lokalu – trochę więcej uwagi poświęcić czystości, nie mylić
mrożonek, odciąć paniom kucharkom dostęp do śmietany i będzie
można mówić o sukcesie. Ta wizyta na więcej niż 3 niestety nie
zasłużyła!
Przydatne adresy:
Bar Bistro Delfin
ul. Piotrkowska 20
tel. 42 630 72 77
Sponsorami wypadu do baru Delfin byli: Agent Tomek oraz Agentka J.
Panie pomyliły mrożonki, ojej... :)
OdpowiedzUsuńAno zdarza się;-)
UsuńToo bad your visit was disappointing. If I see that a restaurant is dirty, I never go back. I look at it this way, if I can see the filth in the dining room, I believe that it's ten times worse in the kitchen.
OdpowiedzUsuńYeah I soo agree with you Tessa. As soon as I see that the restaurant is filthy, I leave immediately. Tomasz however, the guy who wrote this review, was brave enough to stay ;-) By the way Tessa, I have a question out of pure curiosity - do you understand Polish or you used translator...?
Usuń