piątek, 27 września 2013

Agent Tomek stołuje się na mieście #11: Delfin, Łódź

Fot. Tomasz Fisiak
TOMASZ I DELFIN

Piotrkowska to nie tylko ulica sieciówek z kebabem, burgerowni, lokali w stylu wódka i zakąska za 4 złote czy hipsterskich klubokawiarni. Jeśli uważnie się szuka, można znaleźć pojedyncze restauracje z domowym jedzeniem i bary mleczne. Taką kombinacją baru mlecznego i restauracji rodzinnej jest Delfin, wciśnięty w sam koniec podwórza kamienicy przy Piotrkowskiej 20. Miejsce całkowicie niekomercyjne, trochę na uboczu, serwujące tradycyjne polskie dania w niskiej cenie. Ideał? Tak mogłoby się wydawać. Niestety, moja wizyta wykazała kilka poważnych mankamentów. 


  
Do Delfina wybrałem się w towarzystwie Agentki J. Wiadomo, w grupie raźniej i można więcej spróbować. A w przypadku tej konkretnej wizyty obecność J. uratowała mi życie :-). Czemu? O tym już za moment.

Fot. Tomasz Fisiak
Tradycyjnie zacznę od wystroju. W bistro panuje atmosfera rodem z baru mlecznego, ale takiego o wyższym standardzie. Zamówienia składa się przy ladzie, obok której stoją koszyczki ze sztućcami oraz stolik z surówkami. Wnętrza wypełniają retro meble, a do tego lustra w złoconych ramach, dyndające tu i ówdzie szmaciane lalki, olejne obrazy, wazony z kwiatami. A na deser pianino. Z czystością bywa różnie – po naszym stoliku walały się resztki tartej marchewki, a do krzesła się przykleiłem – prawdopodobnie poprzedni klient jadł całym sobą. Ciężko było opłukać dłonie w łazience, gdyż nie działało światło i ciężko było znaleźć umywalkę. Miałem zatem nadzieję, że Delfin zrehabilituje się jedzeniem, ale i tu trafiłem na miny. 
 
Fot. Tomasz Fisiak
Na dzień dobry z J. wzięliśmy do picia kompot ze śliwek. Intensywnie śliwkowy, zdrowo doprawiony cynamonem, ale, niestety, zabójczo słodki. Wkrótce potem miła pani z obsługi przyniosła nam zupy. J. testowała botwinkę, ja – rosół po żydowsku. Rosół pierwsza klasa – makaron chyba nie był domowy, ale w niczym to nie przeszkadzało. Zupa miała bardzo delikatny smak, a wyrazistości nadawały jej pulpety mięsne, plasterki marchwi, zielona pietruszka i fasola jaś. Zachwycony spałaszowałem całą porcję i ze smutkiem patrzyłem na J. męczącą się ze swoją botwinką. Faktycznie, specyficzny kwaśny posmak mógł popsuć apetyt. A do tego J. skarżyła się na nadmiar śmietany w zupie. Jak się potem okazało, śmietana odegrała główną rolę przy drugim daniu. Rolę czarnego charakteru.

Fot. Tomasz Fisiak
W ogromnej ilości słodkiej śmietany pływały zamówione przeze mnie knedle ze śliwkami. Liczyłem na same knedle, ewentualnie polane tylko bułeczką z masłem, więc przeżyłem niemiłe zaskoczenie. Po rozkrojeniu knedli szok był tym większy – zamiast śliwek w środku znalazły się truskawki. J. skomentowała, że w kuchni pomylono mrożonki ;). Ponieważ hurtowe ilości słono-słodkiej kremówki skutecznie mnie zniechęciły do knedli, J. wspaniałomyślnie zgodziła się na wymianę. Tym sposobem przehandlowałem knedle na placki ziemniaczane z łososiem i, a jakże, śmietaną. Na szczęście kleksy ze śmietany można było usunąć i podłubać w plackach i rybie. Łosoś bardzo smaczny, placki również. Co cieszy, nie miały typowego posmaku tłuszczu i w nim nie pływały. Co do knedli – J. nie miała zastrzeżeń do ciasta, ale nie przekonał jej słonawy smak farszu (truskawki i sól – skądinąd niebanalne zestawienie). 
 
Fot. Tomasz Fisiak
Po takim drugim daniu deser postanowiliśmy jednak zjeść gdzieś indziej, choć to, co serwowano tego dnia w Delfinie zapowiadało się ciekawie – kruche ciastka ze śliwką ze jedyne 3 złote za sztukę. 
 
W trakcie obiadu przyglądałem się uważnie gościom bistro. Klientelę Delfina stanowią przede wszystkim ludzie starsi, zapewne mieszkańcy okolicznych kamienic, ale także pracownicy firm ulokowanych przy Próchnika czy Rewolucji. Średnia wieku klientów i kucharek na pewno wpływa na dobór i sposób przygotowania potraw. Stąd prawdopodobnie ta wszechobecność śmietany. 
 
Tytułem podsumowania –nie była to moja pierwsza wizyta w Delfinie, ale tym razem wyszedłem
Fot. Tomasz Fisiak
stamtąd rozczarowany. Wciąż jednak uważam, że takich miejsc jest zdecydowanie za mało, nie tylko przy Piotrkowskiej, ale w Łodzi w ogóle. Takich miejsc, czyli przytulnych knajpek, gdzie można zjeść prawdziwe domowe jedzenie, nie wydając przy tym majątku. Ceny w bistro sprzyjają studentom i emerytom – zupy kosztują od 5 do 8 złotych, drugie dania to wydatek rzędu 10-15 złotych, szklanka kompotu 2 złote, desery 3-5 złotych. Fanatykom funkcjonalności a la IKEA i konsumentom kuchni molekularnej Delfina nie polecam, ale myślę, że warto się tam przejść, choćby w ramach eksperymentu. Kilka dobrych rad dla lokalu – trochę więcej uwagi poświęcić czystości, nie mylić mrożonek, odciąć paniom kucharkom dostęp do śmietany i będzie można mówić o sukcesie. Ta wizyta na więcej niż 3 niestety nie zasłużyła!

Przydatne  adresy:
Bar Bistro Delfin
ul. Piotrkowska 20
tel. 42 630 72 77



Sponsorami wypadu do baru Delfin byli: Agent Tomek oraz Agentka J. 


Fot. Tomasz Fisiak

4 komentarze:

  1. Panie pomyliły mrożonki, ojej... :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Too bad your visit was disappointing. If I see that a restaurant is dirty, I never go back. I look at it this way, if I can see the filth in the dining room, I believe that it's ten times worse in the kitchen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Yeah I soo agree with you Tessa. As soon as I see that the restaurant is filthy, I leave immediately. Tomasz however, the guy who wrote this review, was brave enough to stay ;-) By the way Tessa, I have a question out of pure curiosity - do you understand Polish or you used translator...?

      Usuń