Tym razem Łasuch
nie testował restauracji osobiście, lecz wysłał na przeszpiegi
swojego agenta, czyli mnie, Tomasza Fisiaka. Z przyjemnością
podjąłem się misji i co jakiś czas zamierzam dostarczać Wam
szczerych recenzji nowych (ale nie tylko) restauracji i kawiarni w
naszym mieście. Z góry przepraszam za chwilowo nie najlepszą jakość
zdjęć. Mam
nadzieję, że warstwa tekstowa zrekompensuje mało zadowalającą
warstwę wizualną.
Delicatessen wybrałem z kilku przyczyn. Słyszałem o tej restauracji sprzeczne opinie (od euforii po ostrą krytykę), przeczytałem też kilka neutralnych recenzji i postanowiłem przekonać się na własnej skórze, co ma w swojej ofercie. Nie ukrywam, że zachęciła mnie też nazwa nawiązująca do filmu, który lubię, oraz doskonała lokalizacja – w centrum, blisko mojej uczelni. W testowaniu lokalu przy Gdańskiej pomógł mi inny bywalec :-).
Tak jak wspomniałem
wcześniej, Delicatessen znajduje się w dobrym punkcie miasta –
blisko ruchliwego skrzyżowania i kilku budynków uniwersyteckich.
Mimo to na początku naszej wizyty byliśmy jedynymi gośćmi.
Wkrótce pozostałe stoliki też się zapełniły, co świadczy o
tym, że restauracja na brak klientów nie narzeka. Choć bądźmy
szczerzy – niestety można jej sporo zarzucić. Ale o tym niebawem.
Na dzień dobry pan
z obsługi, pół żartem, pół serio, kazał nam bardzo dokładnie
wytrzeć buty, bo akurat wyczyścił podłogę. Rozumiem dbałość o
czystość i nie do końca poważny ton tej uwagi, ale nie każdemu
taka ironia może przypaść do gustu. Wybraliśmy stolik przy oknie.
W Delicatessen nie ma zbyt wiele miejsca, raptem 4-5 stolików,
różnych wielkości i w różnym stylu. Trudno tez określić sam
styl lokalu – nadałem mu nazwę „twórczy chaos”. Składały
się nań ogromne lustra, świeczniki z butelek, różnokolorowe
bieżniki, różne tabliczki, kilka doniczek, ciekawe narzuty na
niektórych krzesłach, a przede wszystkim kot. Kot, leniwie
wylegujący się na jednym z krzeseł, który później przeskoczył
na stolik. Alergików lojalnie uprzedzam, że to najwyraźniej stały
gość lokalu.
Na początek dostaliśmy zamówione napoje, czyli zieloną herbatę i latte, a do nich zestaw ciasteczek. Wszystko podano na bardzo ładnej zabytkowej tacy. Wkrótce na stole pojawiły się zupy. Zupa jarzynowa bazowała na rosole, a na wkładkę warzywną składały się m.in. marchewka, zielona fasolka i, przede wszystkim, brukselka. Zupa była bardzo rozgrzewająca, idealnie doprawiona i miała bardzo przyjemny delikatny smak. Wszystko w niej grało. Gorzej było z barszczem – nie próbowałem uszek, ale sam wywar wydał mi się za mało wyrazisty w smaku. Sama pietruszka nie była w stanie wydobyć intensywniejszego smaku.
Kiedy już powoli
traciłem nadzieję, że zjem naleśnika, ów naleśnik (a nawet
trzy!) wylądował przede mną. Danie było bardzo smaczne.
Wypełniała je masa z mielonych ugotowanych warzyw. Pani nie była w
stanie określić, co składało się na farsz, ale wyczułem i
zauważyłem marchew, fasolkę, selera, cebulę i ciecierzycę
(chyba). Mój jedyny zarzut – naleśniki mogły być nieco
cieplejsze. Mój towarzysz znów nie miał szczęścia – jego
placki po węgiersku były naprawdę zimne. Nawet ich dobry smak nie
zatarł złego wrażenia. Mam nadzieję, że to faktycznie efekt
wymiany butli, a nie norma. Panie ze stolika obok też chyba nie
spodziewały się takiego opóźnienia, bo w pewnym momencie dość
głośno zaczęły manifestować niezadowolenie.
Na deser nie starczyło już i miejsca, i czasu. Za to największa niespodzianka czekała na nas na końcu . Był nią odręcznie napisany rachunek. Czyżby w Delicatessen nie było kasy fiskalnej? Ceny okazały się rozsądne, nikt nas nie oszukał, ale szok przeżyliśmy i tak. Może kasa też uległa awarii ;)? Jeszcze a propos cen – zupy ok. 7 zł, drugie danie ok. 16 zł, herbata/kawa – 5/6 zł. Łącznie rachunek wyniósł nas 55 zł, co wydaje się sensowną kwotą na dwie osoby.
Kilka uwag na
koniec. Delicatessen to bardzo przyjemna, kameralna i niedroga
knajpka, która serwuje smaczne i świeże dania, ale przy okazji
zalicza trochę wpadek natury organizacyjnej. Na wizytę tam
najlepiej zarezerwować ze 2-3 godziny. Lojalnie uprzedzam, że
klimatyzacji brak. Restauracja ogólnie wykazuje spory potencjał,
ale potwierdzają się zasłyszane wcześniej opinie o chaosie. Oby
ten brak organizacji został opanowany, bez szkody dla jakości
jedzenia.
Przydatne adresy
Delicatessen
ul. Gdańska 5490-612 Łódź
tel. 506 047 919
Sponsorem wypadu do Delicatessen był Specjalny Łasuchowy Wysłannik czyli Agent Tomek.
najbardziej podoba mi się kociu!
OdpowiedzUsuńa mnie zdecydowanie najmniej Veggie ;-)
UsuńDo kota można odnieść się różnie. Dawno temu miałam przyjemność pić kawę w krakowskiej kawiarni, i tam również kot był stałym elementem wyposażenia ;) Lokal miał niepowtarzalny klimat, zakochałam się w nim od razu, a kot dodawał całości ogromnego uroku. Jeśli jednak w trakcie obiadu zamachałby mi ogonem nad talerzem z zupą, to miałabym mieszane uczucia. Jestem do zwierząt nastawiona bardzo przyjaźnie, ale skoro to nie mój zwierzak i nic o nim nie wiem, to jednak wolałabym, żeby spacerował bliżej moich nóg niż łyżki ;)
OdpowiedzUsuńNo właśnie gin. Ja uwielbiam zwierzęta. Psy zwłaszcza. Domowy zwierzak to jedno, ale zwierzak a zwłaszcza kot restauracyjny to drugie. Nie wiadomo gdzie on się szwenda i jakie "skarby" strzepuje z łapek i z ogona ludziom do talerza. Jak dla mnie wielkie brrrrr :-)
UsuńWhat an interesting restaurant. I love cats but not in the kitchen or in the dining room.
OdpowiedzUsuńYeah Tessa cats especially in the restaurant are for me a big no no :-)
UsuńDo Delicatessen wpadam co jakiś czas, gdy potrzebuję się zresetować
OdpowiedzUsuń(co ułatwia mi wyjątkowy klimat tego miejsca) :)
Najbardziej smakują mi tutaj wszystkie mączne wyroby:
naleśniki, racuszki, pierogi - aż ślinka cieknie!
Pychotka! :P