piątek, 14 czerwca 2013

Agent Tomek stołuje się na mieście #7: Festiwal Dobrego Smaku 2013, Łódź, cz. 1.

AGENT TOMEK NA FESTIWALU DOBREGO SMAKU 
 
W tym roku miałem okazję po raz pierwszy uczestniczyć w Festiwalu Dobrego Smaku. Trafiłem idealnie, gdyż w tegorocznej jubileuszowej edycji (10.) uczestniczyła rekordowa liczba restauracji i kawiarni – aż 34. Kucharze i restauratorzy dwoili się i troili, by stworzyć ciekawe potrawy. Hasłem przewodnim był film. W swoim festiwalowym debiucie przypadła mi niezwykle odpowiedzialna rola ciała doradczego, ponieważ Łasuch był jurorką oceniającą propozycje deserowe. Jednak nie ograniczaliśmy się z Asią do kawiarni i zajrzeliśmy też do kilku restauracji, czego dowodem jest poniższy raport. Podzieliłem go na 2 części, bo, nie ukrywajmy, najkrótszy nie jest. Podkreślam, że oceny, które wystawiam są tylko i wyłącznie moje i niezależne od opinii Łasucha – czasem się nie zgadzaliśmy :-).
Nie przeczę, na Festiwal wybierałem się z ogromną ciekawością, bo nie wiedziałem, czego dokładnie się spodziewać. Bałem się też o stan swojego żołądka, a zależało mi na odwiedzeniu jak najwięcej miejsc :-). Obawy na szczęście okazały się płonne – wyniosłem niezwykle pozytywne wrażenia, odwiedziłem łącznie 13 lokali, żołądek przetrwał, a mój portfel też zbytnio nie ucierpiał.



PIĄTEK
Obchód restauracyjno-kawiarniany rozpoczęliśmy z Łasuchem w Tari Bari, gdzie wzięliśmy na spółkę ratatuję, danie inspirowane filmem „Ratatuj”. Choć już zdjęcie potrawy na oficjalnym facebookowym profilu Festiwalu nie wyglądało zbyt zachęcająco, postanowiliśmy się przekonać, czy w rzeczywistości prezentuje się lepiej. I będę szczery – propozycja nie wypaliła. Podano nam miniaturową porcję warzyw, w tym np. marchewki, czyli składnika nie do końca kojarzącego się z ratatują. Towarzyszyła jej rozmoczona w sosie i oleju kromka chleba. Jak nietrudno się domyślić, nie pialiśmy z zachwytu. Danie rozczarowało i smakowo, i wizualnie. Na szczęście zbyt wiele osób nie musiało się męczyć z konkursową ofertą Tari Bari – restauracja dość wyraźnie podkreślała, że szykuje tylko 100 porcji dziennie, co chyba nie było do końca zgodne z duchem Festiwalu. Mam wrażenie, że ktoś za bardzo uwierzył w swoją fajność i hipsterskość. Ocena: 2 (za danie i postawę).
Pełni obaw wybraliśmy się do kolejnej restauracji, czyli do Gejsza Sushi. Gejsza, w przeciwieństwie do pozostałych „susharni” uczestniczących w konkursie, postawiła nie na swój flagowy produkt, lecz na danie o nazwie „Ziemia Obiecana” - polędwiczka wieprzowa w piasku tymiankowym na rukoli z grusconką . Tutaj nazwa przełożyła się na jakość jedzenia. Otrzymaliśmy przyzwoitą porcję miękkiego i dobrze doprawionego mięsa, a wraz z nim pieczone ziemniaczki, sałatę, różne sosy, doskonałą gruszkę oraz ów kusząco brzmiący piasek tymiankowy. Strzałem w dziesiątkę okazało się umieszczenie na skraju talerza naczynka z suchym lodem, z którego buchała para, niczym z kominów fabrycznych Ziemi Obiecanej :-). Plus za kreatywność i nawiązania do historii Łodzi. A przede wszystkim za pyszne sycące danie! Bardzo żałuję, że Gejsza nie otrzymała żadnego wyróżnienia. Ocena: w pełni zasłużone 5.

Następnym przystankiem podczas naszej kulinarnej eskapady była Lili, dwukrotna laureatka poprzednich edycji konkursu. Daniem popisowym miała być „Zalotna Yvette” – indyk, pasztet z gęsich wątróbek, pietruszka i mnogość różnych innych ingrediencji. Jako fani serialu „Allo, Allo!” nie mogliśmy tam nie zajrzeć. Niestety, nie ulegliśmy w pełni czarowi tej potrawy. Na talerzu panował chaos – było za dużo elementów, które nie bardzo do siebie pasowały. Wszystkie składniki z osobna były smaczne, ale zabrakło mi wspólnej myśli. Wielka szkoda, bo zazwyczaj Lili nie rozczarowuje, a tym razem wyszliśmy z mieszanymi uczuciami… Ocena: 4= (za nazwę i smak, minusy za niespójność i bałagan na talerzu).

Po trzech lunchach przyszedł czas na deser. Na pierwszy ogień poszła znajdująca się po sąsiedzku Zbożowa, ku mojemu zdumieniu startująca w kategorii kawiarnie. Zbożowa, pod wpływem „Ani z Zielonego Wzgórza” przygotowała „Waniliową kiść”, czyli galaretkę porzeczkową bez żelatyny z kleksem śmietany oraz zdrowym, niesłodkim ciasteczkiem. Deser można było popić czarną jak smoła kawą zbożową. Fanem kawy zbożowej nie jestem, więc się nie wypowiadam (choć zabielacz by się w niej przydał). Za to galaretka bardzo mi smakowała – idealnie orzeźwiała, nie była przesłodzona (co jest oczywiste w przypadku Zbożowej, która wystrzega się używania cukru i soli) i świetnie się komponowała z ciachem i śmietaną. Zbożowa po raz kolejny udowodniła, że deser bez cukru da się przygotować, a efekty są wyśmienite! Ocena: za deser 5 (fajny pomysł, ładne podanie, ciekawe składniki), za kawę oceny nie stawiam, bo zbożówki z reguły nie pijam.

Drugim deserem było zatrute jabłko z Mebloteki Yellow. Pełna nazwa dania to Poisoned Apple and Prince Kissing, czyli w przełożeniu na mniej romantyczny język – wydrążone jabłko z sorbetem bazyliowo-limonkowym z dodatkiem trawy cytrynowej oraz kawa mleczna z grenadyną. Z perspektywy czasu nie dziwię się, że Yellow wygrało w kategorii kawiarnia (i to drugi rok z rzędu!). Bardzo podoba mi się pomysł podania sorbetu – po wyjedzeniu zawartości można zjeść naczynie :-). Sam sorbet też wzbudził mój i Łasucha entuzjazm – bardzo świeży i rześki, idealny na gorące dni. Cenię również wykorzystanie bazylii w deserze. Szkoda, że kawa była za mało kawowa, a nieco zbyt mleczna, przez co zrobiła się mdła. Słodka grenadyna nie pomogła. Ale jako całość zestaw oceniam bardzo dobrze. Ocena: deser 5 (nieoczywista forma i treść), kawa 4 (książę miał trochę za mało testosteronu :P).

Krótka przebieżka po mieście umożliwiła nam zmieszczenie jeszcze jednego dania obiadowego. Tym razem zajrzeliśmy do Amarantu, gdzie pod wpływem „Harry’ego Pottera” serwowano pieczoną polędwiczkę ciotki Petunii podaną na zapiekance ziemniaczanej z fasolkami Bertiego Botta w formie sferycznego ravioli. Niestety, potrawa nie była nawet w połowie tam wymyślna jak jej nazwa i prezentowała się dużo gorzej niż na zdjęciach na profilu fb Festiwalu. Mięso było bardzo smaczne, idealnie soczyste i miękkie. Na wkładkę warzywną składał się burak i marchewka. O zapiekance ziemniaczanej nie potrafię napisać zbyt wiele, bo była bardzo mało wyrazista w smaku. Największe nieporozumienie dla mnie stanowiły fasolki Bertiego Botta, czyli podkolorowane jakimiś barwnikami kleksy śmietany (choć nie mam pewności, czy to faktycznie śmietana – bazuję tylko na ocenie moich kubeczków smakowych). Dokładki nie chcieliśmy ;). Ocena: 3 (przerost formy nad treścią, przekombinowana nazwa; spory plus za znakomitą jakość mięsa).

Na koniec dnia zostawiliśmy sobie 3 kawiarnie. Pierwszą z nich była Pani Cupcake, gdzie testowaliśmy Cupcake Sernikowy Brownie w wiśniowym dressingu. Tu też przeżyłem rozczarowanie – kawa smakowała mi bardziej niż deser. Ciastko z brownie niewiele miało wspólnego, część serowa też nie rzuciła na kolana, nawet wiśnie nie pomogły. Przy całej mojej sympatii dla tego miejsca – nie tym razem! Ocena: ciastko 3 (przyjemny wygląd, smak, niestety, nie do końca), kawa 4 (a może nawet z małym plusikiem). 
 
Żeby spróbować kolejny deser nie trzeba było daleko iść – w tej samej bramie co Pani Cupcake ulokował się kolejny uczestnik konkursu, czyli Kawalerka. Panowie z Kawalerki zapatrzyli się w film „Czekolada” i tym sposobem powstało danie popisowe – trufle Kangura Pantouf. Na zestaw składały się 3 bardzo smaczne czekoladki: ciemna trufla obsypana kakao z dodatkiem chili, jeszcze jedna ciemna trufla, tym raze w otoczce z krokantu i znakomita biała trufla. Nie ukrywam, że poczułem przypływ endorfin :-). Pralinom towarzyszyła całkiem niezła kawa, więc z Kawalerki wyniosłem bardzo pozytywne wrażenia. Ocena: trufle 5 (mniam!), kawa zasłużyła na mocną 4.

Na sam koniec dnia zostawiliśmy sobie Owoce i Warzywa. Teoretycznie na dzień dobry powinni dostać minus za brak deseru i za przymusowe oczekiwanie, ale ichniejsze „Rzymskie wakacje” zachwyciły nas na tyle, że wszelkie wpadki organizacyjne zostały szybko wybaczone. Deser składał się z 3 warstw w kolorach włoskiej flagi. Były to po kolei od dołu: mus z awokado, mus z białej czekolady, warstwa malinowa z miętą. Zestaw smaków niebanalny – awokado przecież słodkie nie jest, także połączenie maliny z miętą to nie taka oczywistość. Mówię szczerze – deser smakuje trochę dziwnie, ale na tym polega jego urok i wielka siła. Szczerze polecam, mam nadzieję, że „Rzymskie wakacje” pozostaną w ofercie klubokawiarni. Owoce też przepadły w konkursie i nie znalazły się na pudle, a szkoda. Może za rok! Ocena: deser – bardzo mocne 5 (moim zdaniem najciekawszy i najlepiej skomponowany deser tegorocznej edycji Festiwalu Dobrego Smaku), kawa – równie mocne 5 (za smak i za śliczny wzorek na mlecznej piance).
cdn... :-)

4 komentarze: