Specjalnie dla Was Łasuch zamienił się wczoraj w reportera terenowego aby opowiedzieć Wam o bardzo interesującej i ciekawej inicjatywie jaką jest Restaurant Day. 17-go listopada w wielu miastach na całym świecie otworzyły swoje podwoje jednodniowe restauracje. To dzień, kiedy każdy, kto kocha gotować i karmić innych może sprawdzić się prowadząc bardziej lub mniej profesjonalne karmiarnie dla obcych. Łasuch wraz z przecudowną grupą Głodomorków Wszelakich postanowił odwiedzić aż trzy takie miejsca, które karmiły w tym dniu Łodzian i opowiedzieć Wam o swoich wrażeniach. Ze względu na fakt, że były to jednodniowe eksperymenty, często prowadzone przez amatorów, nie będzie więc typowej recenzji i wyjątkowo oceniać nikogo nie będę.
Pierwsze miejsce, które odwiedziłyśmy to Danny Kitchen, restauracja Damiana Marchlewicza, kucharza i autora bloga kulinarnego Żyć aby jeść. Restaurację Damian otworzył w harcówce, do której doprowadził nas bezbłędnie zapach jedzenia. Na wejściu od razu widać było zachęcające słodkie desery i kucharzy z Dannym na czele, którzy uwijali się jak w ukropie, żeby nakarmić na czas wszystkich gości. W środku dużo miejsca, dużo stołów, aż dwie sale jadalne a w menu samo mięso. Wegetarianie mogli się więc czuć u Damiana trochę zapomniani, ale mięsożercy byli w swoim żywiole. Zanim przyszliśmy, wiadomo było, że zjemy na plastikowych talerzykach, plastikowymi sztućcami, co miało też swój niepowtarzalny urok. Niestety w planach jeszcze dwie restauracje, więc wszystkiego spróbować się nie dało, mimo że chęci były, a jakże. Wszystko smakowało, więc z uśmiechniętymi brzuszkami powoli podreptałyśmy do drugiej restauracji, oddalonej od pierwszej kilkadziesiąt tylko kroków.
Pierwsze miejsce, które odwiedziłyśmy to Danny Kitchen, restauracja Damiana Marchlewicza, kucharza i autora bloga kulinarnego Żyć aby jeść. Restaurację Damian otworzył w harcówce, do której doprowadził nas bezbłędnie zapach jedzenia. Na wejściu od razu widać było zachęcające słodkie desery i kucharzy z Dannym na czele, którzy uwijali się jak w ukropie, żeby nakarmić na czas wszystkich gości. W środku dużo miejsca, dużo stołów, aż dwie sale jadalne a w menu samo mięso. Wegetarianie mogli się więc czuć u Damiana trochę zapomniani, ale mięsożercy byli w swoim żywiole. Zanim przyszliśmy, wiadomo było, że zjemy na plastikowych talerzykach, plastikowymi sztućcami, co miało też swój niepowtarzalny urok. Niestety w planach jeszcze dwie restauracje, więc wszystkiego spróbować się nie dało, mimo że chęci były, a jakże. Wszystko smakowało, więc z uśmiechniętymi brzuszkami powoli podreptałyśmy do drugiej restauracji, oddalonej od pierwszej kilkadziesiąt tylko kroków.
Danny Kitchen |
Trafiłyśmy do Miejskiej Kuchni Roślinnej stworzonej przez artystkę wizualną, Agatę Bielską. gdzie mogłyśmy zasmakować dla odmiany kuchni stuprocentowo wegetariańskiej, a wręcz wegańskiej, opartej w całości na lokalnych, sezonowych warzywach i owocach. Mięsożercy nie mieli więc u Agaty czego szukać. Restauracja otworzyła się w miejscu, gdzie odbywają się warsztaty o gotowaniu w oparciu o makrobiotykę i Tradycyjną Medycynę Chińską. Miejską Kuchnię roślinną wybrali w większości rodzice z dziećmi, więc w pewnym momencie poczułam się trochę jak w domowym przedszkolu bardziej niż w restauracji, ale miało to swój wspaniały urok typowej nieformalnej domówki gdzie nie tylko się je i gada, ale także pomaga gospodyni w kuchni a między nogami plączą się rozrabiające dzieciaki. Mimo, że byłam zupełnie obca, to poczułam się u Agaty tam jak w domu. Nie będę ukrywać, że tak naprawdę dzięki wspaniałej atmosferze tego miejsca zabawiłyśmy tam na dłuuużej.
Miejska Kuchnia Roślinna |
Po dwóch restauracjach miałyśmy ochotę na jeszcze więcej i tak trafiłyśmy do trzeciego miejsca czyli do Loco Barr, który w odróżnieniu od dwóch pozostałych był lokalem otwartym w prywatnym mieszkaniu. Tym razem uwzględniono propozycje zarówno dla wegetarian jak i dla zatwardziałych mięsożerców. Była to trzecia restauracja w kolejności a do tego porcje było ogromne, więc mimo najszczerszych chęci nie udało nam się spróbować wszystkiego, na co mieliśmy ochotę. Podobnie jak poprzednie dwie restauracje, Loco Barr dobrze sobie zapamiętam, a zwłaszcza locobarrowe menu.
Loco Barr |
Muszę przyznać, że to był wspaniały dzień nie tylko ze względu na jedzenie, ale też wspaniałe towarzystwo Głodomorków, którzy postanowili Łasuchowi towarzyszyć, za co im bardzo dziękuję. Poza tym tyle tak różnorodnego jedzenia dawno nie wylądowało w moim żołądku i to w tak krótkich odstępach czasu. Przez chwilę poczułam się jak tuczona gęś. Wydałam też niewiele, bo dania serwowane w jednodniowych restauracjach z założenia są tańsze niż w zwykłych, przede wszystkim ze względu na fakt, że są one organizowane bardziej dla zabawy czy sprawdzenia się w roli organizatora, szefa kuchni i właściciela restauracji. We wszystkich trzech restauracjach wydałam w sumie 38 złotych, więc jak na całodzienne wyżywienie nie była to wygórowana cena.
Nie mogę powiedzieć, która z restauracji podobała mi się bardziej, bo w każdej było coś, co mnie urzekło. W każdej zdarzały się też niedociągnięcia i niedoróbki, ale to normalne, bo restauracje otworzyli poza Damianem amatorzy, którzy dopiero sprawdzali swoje możliwości i testowali na obcych swoje kulinarne umiejętności. W każdym miejscu jedzenie było inne, więc trudno ocenić, czy cokolwiek do siebie przyrównać. Ja wiem na pewno, że za trzy miesiące, kiedy będzie odbywał się kolejny Restaurant Day w Łodzi, znowu odwiedzę otwarte w tym dniu restauracje. Polecam taki wypad do jednodniowej restauracji i Wam, bo to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie, które warto przeżyć samemu.
Czy ktoś z Was jeszcze odwiedził jednodniowe restauracje w swoim mieście? Podzielcie się z Łasuchem swoją opinią o tej inicjatywie i o swoich wrażeniach.
A na deser Restaurant Day oraz mały Łasuchowy epizod w sobotnim wydaniu Łódzkich Wiadomości Dnia (początek newsa o 00:07:51)
Ja oczywiście za późno się zorientowałam... :(
OdpowiedzUsuńDo nadrobienia następnym razem. Kolejna edycja już za trzy miesiące Beatrice :-D
Usuńfajne wspomnienia i super relacja:) a najsłodsza, to ta panienka wsuwająca barszczyk:)
OdpowiedzUsuńCałkowicie się z tobą zgadzam Antenko. Młoda Dama jest the best :-D
UsuńNiestety nie odwiedziłam...
OdpowiedzUsuńWczoraj byliśmy rodzinnie na burgerach - z wołowiny Angus i jagnięciny w Lokal Bistro na Krakowskim Przedmieściu.
Polecam!
Twoja wyprawa bardzo interesująca.
Mmmmmmmmm, coś ostatnio lubuję się w burgerach, więc przy najbliższej okazji skorzystam z Twojej sugestii i odwidzę Lokal Bistro :-D
Usuńjak zawsze niezorientowana... no nic, do nadrobienia w kolejnych edycjach :)
OdpowiedzUsuńTo co widzimy się Kaś za trzy miesiące w jakieś klimatycznej jednodniowej knajpce? :-D
UsuńNie słyszałam o tej akcji, wydaje się ciekawa
OdpowiedzUsuńOj bardzo ciekawa. Warto więc rozejrzeć się za 3 miesiące, bo wtedy rusza kolejna edycja :-D
UsuńNiestety w ostatnim czasie nie mam czasu na jakiekolwiek wyjścia.
OdpowiedzUsuńwww.przysmakiewy.pl
Nowa edycja już za kwartał, więc może wtedy :-)
Usuń