W połowie września postanowiłam wybrać się do zachwalanego przez wszystkich Berlina w podróż zdecydowanie łasuchową, czyli zorientowaną kulinarnie.
Na kulinarne opowieści z Berlina przyjdzie Wam jednak jeszcze troszkę poczekać a dzisiaj zapraszam na krótki spacer po Berlinie. Aż dziwne, że
podróżując od najmłodszych lat po całej Europie skutecznie omijałam to
miasto. W końcu jednak, po tylu opowieściach i po tylu zachwytach
wszystkich wokół mnie, wreszcie postanowiłam zwiedzić to zachwalane
miejsce i sama się zachwyciłam. Zacznijmy jednak od początku.
Na swoją podróż wybrałam późny wrzesień z dwóch powodów. Po pierwsze nie było już zbyt ciepło. Letnie temperatury w dużym mieście potrafią przyprawić o zawrót głowy zwłaszcza przy dużych dawkach zwiedzania, co bardzo dobrze pamiętam z upalnego Rzymu. Po wakacjach jest też mniej turystów, więc zwiedza się zdecydowanie wygodniej, bo nigdzie nie ma aż takich tłumów jak w lipcu czy w sierpniu. Polecam więc Wam na wizytę nie tylko w Berlinie, ale również w innych europejskich miastach, wiosnę i wczesną jesień. To zdecydowanie najlepsze pory na zwiedzanie.
Na swoją podróż wybrałam późny wrzesień z dwóch powodów. Po pierwsze nie było już zbyt ciepło. Letnie temperatury w dużym mieście potrafią przyprawić o zawrót głowy zwłaszcza przy dużych dawkach zwiedzania, co bardzo dobrze pamiętam z upalnego Rzymu. Po wakacjach jest też mniej turystów, więc zwiedza się zdecydowanie wygodniej, bo nigdzie nie ma aż takich tłumów jak w lipcu czy w sierpniu. Polecam więc Wam na wizytę nie tylko w Berlinie, ale również w innych europejskich miastach, wiosnę i wczesną jesień. To zdecydowanie najlepsze pory na zwiedzanie.
Turystom z centralnej Polski, czyli takim jak ja, najłatwiej dostać się do Berlina samolotem lub autokarem. Ja wybrałam autokar, który zarezerwowany odpowiednio wcześnie był zadziwiająco tani. PolskiBus zagwarantował mi tanią i wygodną jak na autokar podróż a bonusem było darmowe wifi, które niestety przy granicy i poza granicami Polski już nie działało. Trochę szkoda, ale przewoźnik zastrzega sobie takie sytuacje, więc mogę sobie tylko ponarzekać.
Odkąd dotarłam do Berlina na narzekania nie było już miejsca. Pierwsze spostrzeżenie to to, że drogowskazy na dworcu autobusowym od razu prowadzą do najbliższej linii metra. Tak jakby jakiś Berlińczyk siedział w mojej głowie turystki i domyślił się, że przyjezdny od razu po przyjeździe będzie szukał najbliższej stacji metra. Można? Okazuje się, że można, tylko trzeba chcieć! Wspaniałe! Takimi drobnymi detalami miasto pięknie wita przybywających gości. Druga miła niespodzianka to metro. Nikt mi nie każe wciąż przechodzić przez uciążliwe bramki, które co chwila sprawdzać powinny, czy aby na pewno mój bilet jest ważny. Moim zadaniem jest tylko kupić bilet i go skasować. Przez trzy dni, które spędziłam w Berlinie, nie spotkałam żadnego kontrolera. We wszechobecnej aurze podejrzliwości cieszy mnie to, że ktoś ufa, że kupię właściwy bilet i nie będę jeździć na gapę. Poza tym metro jest jednym z wygodniejszych sposobów przemieszczania się po mieście, pomijając rower. Berlin jest dosłownie upstrzony stacjami metra, a jak nie ma metra to są równie skuteczne tramwaje. Wszystko działa bez zarzutu a na wagoniki w metrze czeka się dosłownie chwilę a wieczorami dwie chwile.